Wiem że jest lato i słonko mocno grzeje,ale cofnę się dwa lata wstecz,do stycznia 2011.
Generalnie na dworze straszny mróz,kota z domu nie wygnasz na przebieżkę.
Wszyscy domownicy dwu i cztero nożni siedzą w domku i grzeją swoje łapki.
Nagle na podwórko wpada czarne nieszczęście, w dosłownym znaczeniu.
W oczach strach,ból i jeszcze więcej bólu.
Z okna widzę, że kociak piękny,ale łapka krwawi i to mocno.
Nie zastanawiając się długo biegiem na podwórko,bo kociak widać że cierpi,może da się złapać.
Niestety gdy pojawiam się w zasięgu jego wzroku ucieka,zostawiając czerwony ślad na śniegu.
Poruszeni tą niecodzienną wizytą,poszukujemy czarnego diabełka w okolicy,bo może uda mu się jakoś pomóc.
Nic z tego rozpłynął się jak poranna mgła.
Termometr za oknem pokazuje -17 stopni C.
Kociak zapadł się jakby pod ziemią,mamy nadzieje, że może pomogli mu w jego domku...
Mija miesiąc i moja Kicia,która ma talent do przyprowadzania innych kotów,przyprowadza kociaka,
czarnego, pięknego, z paniką w oczach,gdy dostrzega ludzi.
Kocur nieufny i ewidentnie coś mu dolega w tylną nogę.
Biedak pożera karmę, którą wystawiamy mu za okno,bo do środka boi się wejść, my natomiast przyglądamy mu się przez szybę.
Nie powiem nic odkrywczego,ale kocurek ma jeszcze nie zagojoną nogę,zgiętą pod dziwnym kontem i bez sierści.Jak biedaczysko chce usiąść to ogon podkłada pod łapkę by było cieplej.
Popytałam sąsiadów i odkryłam,że jeden taki brzydko powinnam go nazwać,ale mój mąż mówi, że kobiecie nie wypada tak przeklinać,zastawia na koty sidła.Bo niby chodzą stadami po jego posesji.
A jak mają nie chodzić stadami jak w mojej okolicy są swoiste wylęgarnie kocie.
Niestety niektórzy są tępi do kwadratu,ja rozumiem,że sterylizacja kosztuje,ale są organizacje które pomagają biedniejszym ludziom,którzy przygarniają koty wolnobytujące,by nie rozmnażały się w niekontrolowany sposób.Nawet Gminy rejestrują gniazda i starają się pomagać,jak im budżet pozwala.
Ponieważ mój małżonek ma talent do zjednywania sobie zwierząt,po 2 tygodniach kocurek,zaczął pomału wchodzić do środka,- na dworze nadal zimno-,no i dobrze by było by tą nogę obejrzał Wet.
Kocura nazwałam Bąblem,bo takie durne imię przyszło mi do głowy i tak się do tego przyzwyczaił,że jak wołaliśmy Bąbel to przychodził i czekał na jedzenie.
Kiedy mój małżonek oswoił kocura bardziej,tzn.gdy zamieszkał z nami i przestał uciekać na widok człowieka,zabraliśmy go do Weta.
Niestety noga pozostała w tej pozycji co się zrosła,bo lekarz nie widział potrzeby ponownego łamania
i narażania kota na nowe cierpienie.Zaszczepiony,wykastrowany z zaleceniem obserwacji łapki,powrócił do nas i został na stałe.Zrobił się z niego kot podwórkowy,który razem z Kicią siedzi przed bramą i pilnuje domowych pieleszy.A na dodatek pokochał swoją wielką kocią miłością mojego małżonka,traktując go jak członka stada,chodzi za nim jak pies,przychodzi na wołanie po imieniu i pilnuje by był czysty i oczywiście sypia ze swoim najlepszym przyjacielem.
Bąbel ma nawykowe lizanie swojego futerka,a jak uzna za stosowne,to z przyjemnością wyliże ręce męża.
Nie gardzi jego szklankami z płynami wszelakimi,wszystkiego próbuje,uwielbia wodę lekko gazowaną,najlepiej prosto ze szklanki,jak nie widzimy chłepcze ile wlezie.
Ot co kot to inne przyzwyczajenia.
Miło mi powitać nowych obserwtorów:)
Wspaniałego wypoczynku życzę:)))