czwartek, 7 stycznia 2016

W Nowym Roku Witam Was



Witam pięknie  w Nowym 2016 Roku.
Troszeczkę mnie tu nie było i oczywiście nie jestem w stanie obiecać, że będę się pojawiała systematycznie.
Oczywiście jestem obecna w blogowym świecie,ale najczęściej na moim drugim blogu TU
Dzisiaj opowiem Wam pewne zdarzenie z minionego roku...
Jest piękny upalny dzień,moje koty polegują gdzie tylko mogą i nie mogą,ale taka to już kocia natura:)
Czesiulka również kręci się tam, gdzie najchłodniej,wieczór może nie daje ukojenia,bo nadal jest duszno,ale kociaste ożywają troszeczkę.Kręcą się w tą i z powrotem bo wszystko otwarte jest na maksymalną szerokość.
Zawsze kiedy idę na zasłużony odpoczynek sprawdzam stan moich zwierzaków.
Maniusia w nocy lubi buszować po podwórku,och to jest dopiero kocia marzycielka,znosi do domu wszystko co znajdzie,ostatnio zanim nastały mrozy przyniosła dżdżownicę ,zostawiła na podłodze i poszła szukać kolejnej zdobyczy :)
Czesia przemknęła mi pod nogami więc w końcu udałam się na zasłużony odpoczynek.
Kiedy ja śpię inni moi domownicy niekoniecznie i tym sposobem Czesia swoim cieniutkim piszczącym głosikiem wyprosiła wyjście .
Kiedy rano wstałam wszystkie zwierzaki były w domu oprócz Czesi.
Zaczęło się poszukiwanie,ale z marnym skutkiem,w okolicy jej nie było...
Zaglądałam do naszych schronisk,czy może ktoś ją przywiózł,chociaż znając Czesiulę i jej strachliwość to raczej marne szanse.
Przychodziły mi do głowy najczarniejsze scenariusze,którymi zarażałam całą moją familię.
W 4 noc po zniknięciu mojej kotki,obudziłam się w nocy słysząc jej popiskiwanie,mój mąż twierdził że mam omamy słuchowe,ale ja i tak wyszłam sprawdzić na zewnątrz.
Omiotłam wszystkie zakamarki latarką,powłączałam światła na podwórku i ...NIC,cholercia chyba jednak mam omamy słuchowe.Gdy zamierzałam wejść do domu pogasiłam światła i ostatni raz zawołałam Czesiulę... i wtedy usłyszałam cichutkie popiskiwanie,wydobywające się jakby z wysokości.
Zaczęłam świecić na rosnącą za płotem,u sąsiadów wielką choinkę i bingo,mignęły mi w świetle latarki charakterystyczne odblaski odbijające się od kocich oczu.
Nie mam pojęcia jak tam weszła,bo nasze posesje są dobrze oddzielone od siebie,ale dla kota wiem że nie ma rzeczy nie do pokonania jeśli tylko chce.Wiedziałam, że pewnie została zagnana na drzewo przez psy moich sąsiadów,to pewne i przy jej strachliwości nie było szans na jej zejście z drzewa z własnych chęci.







Zanim nastał dzień moje pozostałe koty,a w szczególności rodzeństwo Czesi i jej wujcio szykowały akcję ratunkową.Nawet nie wyobrażałam sobie, że mogą z taką desperacją próbować dotrzeć do kotki.Kapsel różnymi sposobami chciał wspiąć na płot,ale że jest metalowy to nie bardzo miał jak.
Jednak Bąbelek znalazł sposób by przybliżyć się troszeczkę do naszej zguby,wdrapał się po samochodzie ,potem skoczył na daszek i wskoczył na płot przy choince,gdyby gałęzie choiny sięgały bliżej płotu to pewnie by wskoczył.Nie powiem że nie próbował,w ostatniej chwili złapałam go bo pewnie by wylądował na posesji sąsiadów,a tam psy myśliwskie tylko czekały na okazję...

Poszliśmy do sąsiadów,by mieli świadomość że nasze kocie jest na ich choince  nie było rady trzeba było zadzwonić po straż miejską.

9.00-Pani która odebrała moje zgłoszenia kazała czekać jak będą wolni to przyjadą....
10:00............................................
11:00.....................................
Cholera ile można czekać tam moja kocina ledwo pewnie żywa,pewnie odwodniona  i strasznie wystraszona siedzi na najwyższej gałęzi.
Znowu dzwonię żeby przyśpieszyć interwencję...
W odpowiedzi słyszę proszę czekać,postanowiłam więcej się dowiedzieć o planowanej akcji i z przerażeniem stwierdzam, że może dnia nie starczy na ściągnięcie mojego kota z drzewa.
Dowodzenia przejął mój mąż,pani podała nam numer do współpracującego z nimi alpinisty,
wszystko po to by maksymalnie skrócić czas oczekiwania na pomoc .
Jeśli myślicie że akcja nastąpiła zaraz to jesteście w błędzie.
Najszybciej przybył do nas alpinista,był skłonny nam pomóc,ale okazało się że mimo zapewnień sąsiadki, że ktoś będzie w domu w ciągu dnia,nikogo nie było-godzina 15:00
Około godziny 16  pojawił się patrol straży miejskiej i nic nie mogliśmy dalej zrobić bo z naszej posesji nie było dostępu do drzewa,sąsiedzi nie otwierali,mimo że firanki się ruszały,mimo że strażnicy dzwonili  do drzwi nikt nie otwierał.
Dopiero około 17 przyjechała kolejna właścicielka posesji i wtedy mogła zacząć się cała akcja.
Psy pozamykane,alpinista wdrapuje się na drzewo,my stoimy pod drzewem z kocem,kontener w pogotowiu  i gdy już człowiek gór dotarł na szczyt do koty mojej ,ta zeskoczyła na naszą stronę ...
słychać było tylko stłumiony łoskot.
Pan alpinista  poinformował nas że skoczyła na daszek,stamtąd na samochód,siłą rozpędu wgniotła blachę i ślad po niej zaginął.

Akcja ratunkowa zakończona,a ja nadal nie mam mojego kota...
Najczarniejsze obrazy znowu pojawiły mi się przed oczami,kot po takich traumatycznych przejściach,wpół dziki,skończy pewnie gdzieś pod kołami samochodu,albo w wyniku obrażeń wewnętrznych  dokona żywota gdzieś w samotności.
Do akcji poszukiwawczej chciała włączyć się moja znajoma z przyjacielem,  kiedy  dogrywaliśmy szczegóły poszukiwania wiedziona jakimś instynktem spojrzałam znowu pod samochód i ....eureka Czesia bidulka siedziała pod nim,umorusana jak nieboskie stworzenie,ale sprawiała wrażenie że nic jej nie dolega.
Powoli weszła do domu,dopadła miski z wodą,potem z jedzeniem i poszła spać..
Oczywiście lekarz weterynarii obejrzał podróżniczkę ,stwierdził że nawet nie jest odwodniona,wystraszona,brudna,ale na szczęście bez uszkodzeń wewnętrznych,ucierpiał tylko samochód,który zamortyzował jej upadek,ale to nic przecież ta historia mogła skończyć się znacznie gorzej.
Ta przygoda zakończyła się dobrze,Czesiula wydobrzała i bardziej zbliżyła się do nas.



Kochani życzę Wam  :
Radosnego i szczęśliwego Nowego 2016 Roku,
z marzeniami o które warto zawalczyć,
z radościami którymi możecie podzielić się z bliskimi ,
z przyjaciółmi dla których warto po prostu być
i z nadzieją bez której nie da się  żyć.
Pozdrawiam Was w Nowym Roku i dziękuję że jesteście, i mimo że nie pojawiłam się przez kilka miesięcy zaglądaliście,co obiektywnie pokazały liczby na stronie.

4 komentarze:

  1. Małgoś powinnaś spisać te wszystkie opowieści i spróbować wydać książkę , zapewne byłaby to bardzo ciekawa lektura...Serdecznie pozdrawiam w Nowym Roku ..

    OdpowiedzUsuń
  2. o kurcze... przeczytałam całą historię i stwierdzam że z kotami to nigdy nie jest nudno... najpierw żadna przygoda nie jest im straszna a po chwili okazuje się że np. wleźć to się dało na drzewo ale zejśc to już inna sprawa...po to żeby finalnie jednak sobie poradzić ! eh dobrze, że się dobrze skończyło

    OdpowiedzUsuń
  3. Witajcie Kociaczki-Miziaczki :) Wiedziałam, że nic się Wam nie stało choć was nie było, bo zaglądam do Ciebie Małgosiu regularnie na Sutasz :)
    Czesiulka na pewno na dłużej zapamięta swoją przygodę i będzie się jakiś czas trzymać domku bardziej niż kiedykolwiek :)Dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło, choć sąsiedzi raczej niezbyt gorliwi do pomocy jak widać.
    Trzymajcie się cieplutko w te zimowe dni :)

    OdpowiedzUsuń
  4. znam ten ból; moje dwa kociaki wszędzie właziły... i na drzewa sąsiadów ... b nawet na stodołę czy chlew ale jakoś swoimi siłami je zdejmowaliśmy; czasami ubaw był po pachy pomijając też grozę
    wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że tu zaglądacie:)))