czwartek, 29 stycznia 2015

Trudne decyzje


Powróciły wspomnienia  i to boleśniej niż bym chciała.
Kiedy przeczytałam wpis Gosi-Anki Wrocławianki o chorobie Rufiego i walce Gosi o jego zdrowie jak żywy pojawił się przed moimi oczami mój kochany Stenek,najcudowniejszy pies pod słońcem...
Ogólnie o moich kochanych Rottweilerach  pisałam TU,
Przeszły mnie ciarki kiedy Gosia opisała chorobę Rufiego, czytając dalej pomyślałam jak bardzo podobne objawy miał mój Stenek.
Mówi się, że wszystkie molosy wcześniej czy później zapadną na choroby związane z ich budową,
dysplazję stawów biodrowych,stawów łokciowych,mają też skłonności do różnych alergii i chorób nowotworowych.
Nigdy nie pomyślałabym że mój Stenek złapie dwie z nich....

 Stenek był cudownym psem,wychowywany przeze mnie bezstresowo,  nie wpadajcie w panikę.
Podstawy dobrego wychowania miał ,nie  rzucał się na ludzi,pod warunkiem że omijali jego teren z daleka...:)))
no nie rzucał się wcale,kochał nas domowników,witał gości,takie moje oczko kochane.Generalnie my dorośli byliśmy na czele, potem dzieci w zależności od sytuacji, on i Drania,jednym słowem stado :D

Stenek zachorował nagle,miał 12 lat,zaczął ciągnąć nogę,lekko utykał,zaniepokojeni tym faktem wezwaliśmy weta, który opiekował się nim od małego.
Ten popatrzył  i już na wstępie powiedział dysplazja stawu biodrowego.
Z każdym dniem zmieniał się ,stawał się coraz bardziej niedołężny,z wesołego cudownego kompana stał się  staruszkiem,musieliśmy wynosić go na dwór za jego potrzebami.Lekarz zlecił wykonanie szeregu badań,w tym RTG stawów i kręgosłupa.
Gdy odbieraliśmy badania lekarka nie zostawiła nam złudzeń,nadchodził koniec i tylko od nas zależało jego dalsze być albo nie być. Próbowaliśmy medycyny alternatywnej, masaże tylko sprawiały mu więcej bólu,co widać było w jego cudnych brązowych oczach.Wyniki badań drastycznie się zmieniały.
W tym czasie bardzo popularna była homeopatia,też ją stosowaliśmy i nic,mój cudny pies znikał w oczach.
Już nie podnosił się z posłania,robił pod siebie,żył dzięki środkom przeciwbólowym i kroplówką,a ja chwytałam się każdej iskierki nadziei,że może uda się wygrać ze śmiercią.
Wymagał opieki 24 godziny na dobę.
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może odejść,że może zabraknąć mojego kochanego przyjaciela ale...
Przyszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji,ten kto był w takiej sytuacji dokładnie wie jak ciężko  ją podjąć.
To był 28 grudzień już za chwilę mieliśmy witać nowy 2005 rok...
Nie chciałam by odszedł od nas,ale też nie chciałam by tak dalej cierpiał.
Podjęłam decyzję z bólem serca,chociaż od tego dnia minęło 10 lat wszystko pamiętam,nie da się zapomnieć.
Przyjechał lekarz do domu bo nie wyobrażałam sobie, żeby odszedł w zimnej lecznicy...
Wet bał się, że go ugryzie,chciał zakładać kaganiec,ale ja nie zgodziłam się na to,przytuliłam się do niego i do ucha szeptałam że go kocham,a on w swoim zwyczaju odwarknął na koniec,tak jakby mówił żegnaj.Zasnął na moich rękach




Trudno jest podejmować decyzje...















pierwsza fotka  jest z tego źródła ,
pozostałe zdjęcia są moje prywatne :)

11 komentarzy:

  1. Ta decyzja dowiodlas, Malgosiu, jak wielka byla Twoja do niego milosc. Pozwolilas mu odejsc, poprowadzilas w ostatnia droge za Teczowy Most.
    Bezwarunkowo i autodestrukcyjnie. Dla jego dobra i ku wlasnej bezgranicznej rozpaczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Aniu,podziwiam Twoją przenikliwość.
      Nadal boli i łzy płyną na samo wspomnienie...

      Usuń
    2. Gosiu, nigdy nie przestanie bolec, choc z czasem bol sie nieco stepi. Nasz Fusel odszedl w 2011, a ja do dzisiaj nie moge spokojnie mowic o jego smierci.
      To dziwne, ze szybciej dochodzimy do siebie po smierci bliskich nam osob, niz po smierci czworonogow. Chyba dlatego, ze traktujemy je jak wlasne dzieci, a ich odejscie pozostawia po sobie wyrwe nie do zastapienia.

      Usuń
    3. Dokładnie tak,może to wynika z faktu, że my żyjemy zdecydowanie dłużej,mamy czas przyzwyczaić się do tego co nastąpi.
      Mówi się że dzieci powinny przeżyć rodziców i coś w tym jest,że nie możemy zaakceptować straty.

      Usuń
  2. Popłakałm się...
    Też mam molosa...
    I koty...
    Pewnie też będą odchodzić po kolei...
    To są takie trudne decyzje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wzruszająca historia Małgosiu, aż łza zakręciła mi się w oku. Bardzo przywiązujemy się do naszych czworonożnych przyjaciół i z wielkim bólem znosimy ich odejście. Moja suka chow-chow Hajdi miała 11 lat gdy odeszła. Była po rodowodowych rodzicach, ale ten miot szczeniąt przeszedł poza rodowodem, bo miał wady- o czym hodowca oczywiście nas nie poinformował. Hajdi była najpiękniejsza z całego miotu, ale jej wada ujawniła się już we wczesnym dzieciństwie. Miała problemy ze stawami. Nie mogła tak jak inne chow chow ułożyć tylnych łap. Ta wada miała wpływ na serce. Dostała zawału i to spowodowało śmierć. Zawsze wdzięczna będę losowi, że przez 11 lat mieliśmy w niej wiernego przyjaciela. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też miałam mokre oczy. w podobny sposób pożegnałam trzech przyjaciół. wiem, że dla ich dobra, bo umierali w bólu w oczach. tak trzeba było....

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiele osób ma takie przykre wspomnienia :( Ja też tęsknię za moim pieskiem i pomimo, że człowiek wie, że nie było innego wyjścia, nadal tęskni i łzę uroni.....

    OdpowiedzUsuń
  6. a dziś, u gosi....serce mi zamarło...choć przecież wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja osobiście nie mam zwierzaka ale ma moja przyjaciółka i widzę jakie to przywiązanie...obustronne..piękna to miłośc po prostu i tyle
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że tu zaglądacie:)))